Podróżować można teraz dowolnie: samolotem, autobusem, samochodem, rowerem albo łódką. Marcin Obałek wybrał traktor, a dokładnie: Ursusa. Maszyna ma: dużo siły i… pięćdziesiąt lat na karku.
Marcin Obałek niebawem rusza w wyprawę dookoła świata. Nazwa wyprawy: Traktoriada. Środek transportu: Ursus c328. Misja: 40 tysięcy kilometrów. Przygotowanie i doświadczenie posiada gruntowne, bo to nie pierwsza jego wyprawa. W 2002 roku, Ursusem 6014 pokonał Amerykę Południową. Wraz ze swym wiernym traktorem przejechali między innymi w Boliwię, Urugwaj i Chile. Wszystko się udało. Ale twarda biurokracja nakazała mu zostawić czterokołowego kompana pod opieką znajomych w Argentynie. Sześć lat później Marcin znów ruszył na podbój świata, tym razem modelem c328 z 1966 roku. Pokonał wtedy 20 tysięcy kilometrów. W 2008 został nominowany do nagrody National Geographic Travelery w kategorii Podróż Roku. Jednak wciąż mu mało. Teraz na celowniku jest Australia. Co zachęciło podróżnika do takiej wyprawy, fascynującej i niebezpiecznej, opowiada w wywiadzie specjalnie dla Tractormanii!
Magda: Rozumiem, że wyprawa dookoła świata marzyła Ci się od dawna, a niekonwencjonalna maszyna ma udowodnić, że podróżować można na wszystkim. Ale skąd pomysł akurat na traktor i to dość wiekowy?
Marcin Obałek: Sam pomysł ewoluował przez lata, tak samo jak i moje działania na podróżniczej niwie. Traktor… Z jednej strony żart pokazujący, że jechać można na wszystkim, ale z drugiej strony to nie deskorolka. Traktorem otwieramy przed sobą obszary niedostępne dla większości pojazdów mechanicznych. A dlaczego wiekowy? Cóż prostota wygrała, możliwość dokonania remontu w zasadzie w każdym punkcie na Ziemi. Ponadto nie mam zaufania do naszpikowanych elektroniką nowych zabawek – do tego nie mają duszy… 🙂
Magda: Spośród wszystkich marek, już podczas pierwszej wyprawy, pojechałeś naszym polskim Ursusem. Co było decydujące w momencie wyboru? Najbliższa wyprawa będzie dłuższa niż poprzednie. Czy nie wolałeś na tak wymagającą warunki wybrać nowszą, pewniejszą maszynę?
M.O.: Zastanawialiśmy się nad nowym Ursusem, były nawet rozmowy z Zarządem firmy, ale strach przed awarią i potencjalny wstyd związany z niewytrzymaniem trudów podróży zwyciężył. Stąd decyzja – jedziemy dziadkiem. A dlaczego jechaliśmy Ursusem? Nie wyobrażam sobie, jako Polak, biorąc pod uwagę realizację niekomercyjnej imprezy, promowanie i zachęcanie do kupna obcych marek.
Magda: Czy miałeś wcześniej doświadczenie z traktorami? Prowadziłeś je, zdawałeś sobie jaki jest komfort jazdy taką maszyną, jak wygląda jej podstawowa naprawa?
M.O.: Przed pierwszą wyprawą do Ameryki Południowej – tak, ale z doskoku, tak naprawdę traktora jak i języka hiszpańskiego nauczyłem się w trasie.
Magda: Masz już za sobą dwie wyprawy. Jedną z 8-osobowym zespołem i jedną samotną. Jak odbierali Cię miejscowi? Pojawiałeś się jako obcokrajowiec, w dodatku niestandardowym środkiem lokomocji, także w małych miastach odległych krajów. Czy wzbudzałeś duże zainteresowanie?
M.O.: W sumie to 8 wypraw. Bywały takie gdzie jechałem sam, bywały takie z 8-osobową załogą. Odbiór był zawsze bardzo pozytywny, duże aglomeracje omijaliśmy szerokim łukiem, nie był to cel naszej ekspedycji. Skupialiśmy się na obszarach związanych z rolnictwem lub lądowaliśmy na totalnym bezludziu takich jak pustynia Atacama, Cordilliera Volcanica w Andach czy środkowa Patagonia.
W wielu regionach traktor jako taki był rzadkim zjawiskiem. Niejeden z tubylców chciał kupić maszynę – zapraszano nas na obiad, kolację, nocleg… i to nie jeden. Zainteresowanych kupnem odsyłaliśmy do zakładów Ursusa. Proszono nas o autografy składane na kolorowych folderach i ulotkach jakie dostaliśmy z fabryki.
Magda: Poprzednie wyprawy były na pewno świetnym doświadczeniem, ale czy w ich trakcie nie miałeś momentów zwątpienia? Czy nie pomyślałeś „na co mi to było?” Jaka była najcięższa sytuacja w trakcie wypraw?
M.O: Problemy są po to, aby się uczyć z nich wychodzić 🙂 Jasne, była masa sytuacji których nie mogliśmy przewidzieć a z którymi trzeba było się zmierzyć… Do najmniej przyjemnych należała walka z biurokracją: pozwoleniami, nieprzyjemności celne – w końcu – upadłość zakładów Ursusa, która postawiła nas w bardzo nieprzyjemnej sytuacji. Zostaliśmy z traktorem na końcu świata…
Niejeden się śmiał z sytuacji mówiąc o ostatnim Ursusie, jak o ostatnim Mohikaninie… Firma w upadłości, Syndyk wyprzedaje ostatnie zabawki z majątku firmy a my jedziemy dalej. Formalnie Ursus 6014, biorący udział w wyprawie, był własnością Fabryki Ciągników Ursus. To ona użyczyła nam sprzętu na czas trwania wyprawy. Gdyby nie upadłość firmy, zanosiło się na całkiem ciekawą akcję promocyjną.
Magda: Po doświadczeniach poprzednich wyjazdów, mówiłeś, że Ursus jest nie do zdarcia. Faktycznie, mimo ekstremalnych warunków pogodowych i terytorialnych, maszyna nie nawalała. Czy była sytuacja, w której wytrzymałość traktora zrobiła na Tobie szczególne wrażenie?
M.O: Udało nam się wjechać na ponad 5 000 m n.p.m. w Andach, przedarliśmy się przez Amazonię wyciągając autobusy i ciężarówki, które utknęły w błocie czy w przekraczając w bród wezbrane rzeki… Poza drobiazgami – silnik pracował, skrzynia biegów działała i koła się kręciły.
Co prawda pierwsza awaria miała miejsce jeszcze w Polsce, w drodze na statek. To były to tylko złe dobrego początki.
Magda: Już za kilka miesięcy ruszasz w trasę. Czy masz już skompletowaną ekipę? Co jest najważniejsze w trakcie przygotowań?
M.O.: Ekipa to właśnie najważniejszy element, bez którego nie da się zrealizować tak zaawansowanych planów jakie siedzą w głowie. Trasę dzielimy na kilka etapów. Każdorazowo załoga w zmienionym składzie będzie kompletować dany odcinek.
Magda: Robisz genialną reklamę naszej rodzimej marce na całym świecie. Czy w trakcie poprzednich wypraw zdarzyło się, że ktoś skojarzył naszego Ursusa? W Polsce Twoja wyprawa jest jego najlepszą reklamą.
M.O.: Tak, zresztą odwiedzaliśmy ówczesnych i potencjalnych dystrybutorów Ursusa w Urugwaju, Argentynie czy Boliwii – pojawiały się artykuły w prasie, materiały radiowe i telewizyjne. Wieść o naszym nadejściu wyprzedzała nasz traktor o kilka dni. To nie było trudnym zadaniem, często byliśmy już witani brawami w miasteczkach i wioskach na szlaku.
Nie wykluczone, że w najbliższej wyprawie będzie brała jeszcze inna maszyna polskiej produkcji, ale to będę mógł zdradzić na późniejszym etapie.
Cieszę się, że nasze pomysły mają tak ciepły i pozytywny odbiór, niemniej realia sprowadzają często na ziemię, do baku trzeba nalać, wizy opłacić a dzieci nakarmić – stąd zabieramy ze sobą zawsze kilka firm dookoła branży rolniczej, motoryzacyjnej i turystycznej.
Z kolei materiały zarówno fotograficzne jak i filmowe prezentujemy po powrocie na licznych festiwalach, targach czy spotkaniach autorskich. Planuję wydanie w najbliższym czasie 2 książek w tym jednej dla dzieci z przygodami naszego traktorka na krańcach świata.
Marcin Obałek z zespołem już niedługo wyrusza w dłuuugą podróż. To wyzwanie tak fascynujące jak wymagające. Podróżnik poszukuje partnerów, które wesprą przygotowania jak i samą wyprawę.
Wszystkie szczegóły i więcej zdjęć znajdziecie na stronie Traktoriady. Zapraszam. Warto wspierać takie inicjatywy.