Planujesz wakacje, myślisz agroturystyka. Nie? To zanim wyruszysz gdziekolwiek, przeczytaj ten tekst.
Zacznę od szczerego wyznania. Kiedyś nie miałam pojęcia, dlaczego ludzie w ogóle jeżdżą do gospodarstw agroturystycznych. I dlaczego to się robi popularne. Wtedy, w moim mniemaniu, atrakcyjność danego miejsca liczona była w ilości sklepów i knajpek. Po co jechać w sam środek lasu skoro nic się tam nie dzieje? A teraz się okazało, że tam się dzieje wszystko.
Ty mi nie mów, czego ja chcę
Powtarzała, troskliwej mamie wówczas nieopierzona Magdalena, gdy ta pierwsza przekonywała ją do wakacji w jakiejś spokojnej lokalizacji. Ile lat musiało minąć, zanim przyznałam jej rację. Bez morza, plaży albo wesołego miasteczka nie było wypoczynku. Do dzisiaj bardzo mi to odpowiada, ale cieszę się, bo polubiłam też co innego. Wiecie jaką wartość ma cisza, spokój, wieś i natura wokół? Może to ta perspektywa, wiek albo rozbudowana kreatywność. Nie nudzę się, a jestem „pośrodku niczego, pomiędzy lasem a łąkami”. Zamieniłam zabiegany Wrocław na wieś. I jest cudownie.
Sielanka po taniości
Zanim zacznę wymieniać zalety naszej polskiej wsi: czy ktoś widział ją z bliska? Jeśli odpowiedź brzmi „tak” to chyba nie trzeba Was już przekonywać. Ci, którzy nie mieli takiej okazji, albo wizyta nie trwała szalenie długo mówię: jedź i zobacz. Korzyści, jakie ma przebywanie na łonie przyrody przytaczałam m.in. tutaj. Spokój, cisza, zapach traw, drzew i kwiatów. Plus sama perfuma z obory, jeśli gospodarz posiada takową (sama natura! 🙂 ).Ja akurat mam w otoczeniu przepiękne konie. Poranki z kawą na świeżym powietrzu i ognisko do ostatniego śpiewaka. I to wszystko po kosztach. Bo nie masz wyczarterowanego samolotu, nie śpisz w naciąganych czterech gwiazdkach, nie płacisz 20€ za drinka w wersji soft. Pijesz za to nalewkę z sosny, którą według tajnej receptury robił i częstuje Cię gospodarz. Taką na zdrowie, bo ponoć masz katar.
Coś stracisz
Wyjeżdżając na wakacje/urlop/weekend na wieś bez wątpienia coś tracisz. Jest tu pewien brak. Nie ma: napiętych terminów, zadań na wczoraj, złych wiadomości w te-fał-enie, czasozżerającego internetu (dobra jest, ale 10 razy mniej). Nie ma korków, czerwonych świateł, przepychania, tłumów. Są rowery i jazda wokół komina. I traktory !!! Nikt nie biegnie, chyba że rekreacyjnie. Nie gdacze nad głową kobieta w tramwaju i nie narzeka gość w kolejce. Spokój, muzyka sączy się z radia, rozmowy ciągną się godzinami, spacery do wieczora. I oddychanie. Bo takiego powietrza nie ma w mieście.
Na Malediwy też chcę
A teraz na pytanie „Malediwy czy Agroturystyka” odpowiem: bierzcie to i to. Jak tylko budżet Wam pozwala. Bo koszty są różne, to oczywiste. Nie jestem przeciwko Malediwom, Kanarom czy Sycili. Przeciwnie – ja bardzo chętnie tam pojadę, uwielbiam podróże. Jasne, że chcemy poznawać świat, jeździć daleko, smakować inne kuchnie, podziwiać zabytki, poznawać ludzi. I to jest fantastyczne. Ale wiecie jaka jest różnica? To trochę tak, jakbyście zachwycali się pizzą i musaką, a nie znali pomidorowej, pierogów ruskich albo schabowego. Tam daleko jest naprawdę miło, ale czy wiesz ile dobroci masz pod nosem? Przeeeepiękne tereny, dobrze zorganizowana gospodarstwa agroturystyczne i ładowanie baterii na kolejne miesiące w pakiecie.
Wracam, nie wracam…
Ja jestem poza miastem już szósty dzień… Zostały jeszcze dwa. Zastanawiałam się, kiedy zatęsknię za miastem. Wciąż czekam na ten moment. Sarenki które chodzą po łące odkąd zaczęłam pisać ten tekst, wciąż tam stoją. Tu czas płynie inaczej. I mogę Was przekonywać w nieskończoność, ale musicie to sprawdzić sami.
PS Za miesiąc jadę za granicę. Nie na Malediwy, bliżej. Spodziewam się upału, tłumu turystów i cen z kosmosu. I to też są wakacje, na które czekam z utęsknieniem. Bo w życiu trzeba próbować (prawie) wszystkiego.
Dziękuję za gościnę Dolinie Koni w Dłutówku.